+4
olus 25 lutego 2016 00:05
Image

A wieczorem... tak, tak, pojechałam obejrzeć zachód słońca na Cabo de Sao Vicente, zawzięłam się, a co. I powiedzenie „do trzech razy sztuka” się sprawdziło, tym razem zastałam bezchmurne niebo. Czy warto? No cóż, większe wrażenie chyba robią wysokie klify oświetlone ciepłym światłem, niż samo słońce chowające się w wodzie. Ale obowiązkowy punkt zaliczony :) Chociaż, pomimo przygotowania na wietrzne warunki, odczuwalna temperatura i tym razem mnie pokonała. Zachód obejrzałam z samochodu (ach ta panoramiczna szyba :) ). Warto przyjechać wcześniej i zając samochodem strategiczną miejscówkę, z której roztacza się dobry widok. No i warto nie zwlekać z odjazdem, zanim cały tłum dotrze do swoich aut, bo wtedy to korek gwarantowany.

Image

Image

Image

Image

Po zachodzie szybko wróciłam do hotelu. Pakowanie i o 3 nad ranem wyjazd w kierunku Faro, na lot, który zabierze mnie do Porto.


Dzień 6 – Dlaczego nie podobało mi się w Porto
Luz – Faro – Porto – Dortmund – Warszawa

Ale jak to? W Porto? Nie podobało się? Niemożliwe!
Już się tłumaczę. Niestety jest w tym sporo mojej własnej winy. Wymyśliłam sobie, że jak już lecę do tej Portugalii, to po co tylko Algarve, można zwiedzić coś jeszcze. Zwykle lubię intensywne wyprawy, tu jednak nałożyło się kilka różnych czynników. Na pewno wstanie o 3 i prawie nieprzespana noc miała duże znaczenie. W Porto wylądowałam około 7 rano i już czułam się trochę zmęczona. Na zwiedzanie miałam kilka godzin, bo lot powrotny startował o 16. Pojechałam metrem do centrum i zostawiłam bagaże w szafkach na stacji. (Swoją drogą ktoś miał niezłą wyobraźnię nazywając tramwajo-pociąg metrem :) )
Tak się złożyło, że wylądowałam w Porto dzień po święcie nazywanym Festa de Sao Joao, podczas którego całe miasto wylega na ulice i świętuje. No i niestety to co poprzedniego dnia wieczorem na pewno było fajną zabawą, rano pozostawiło po sobie obraz nędzy i rozpaczy. W ogóle zwiedzanie miast z samego rana raczej nie jest najlepszym doświadczeniem, tak tego konkretnego było najgorszym. Wszędzie, ale dosłownie wszędzie walały się porozbijane butelki i śmieci, chodniki kleiły się od zaschniętych trunków, a w powietrzu unosił się zapaszek piwa i wymiocin. Gdzieniegdzie pałętały się jeszcze grupki imprezowych niedobitków, a służby miejskie dopiero zabierały się do sprzątania całego tego bałaganu. Doszłam na nabrzeże rzeki i posiedziałam na ławeczce z widokiem na Ponte Luis I. Tam przynajmniej było już w miarę posprzątane. Potem postanowiłam iść na górę mostu, ale zamiast wybrać kolejkę jadącą na górę (zresztą chyba była jeszcze nieczynna), zaczęłam wchodzić schodkami i potem dalej uliczkami w okolicy mostu. Byłam w tej okolicy zupełnie sama, ale jakoś najpierw nie zwróciłam na to uwagi, w końcu rano, to może być pusto. Ale za chwilę, jak się zaczęłam rozglądać to stwierdziłam, że jestem w jakiejś wymarłej dzielnicy, wszystkie kamienice mają powybijane okna, niektóre są częściowo zawalone, gdzieniegdzie tylko widać, że są na dziko zamieszkiwane. Najpierw poczułam się dość nieswojo, a potem to przyznam, że zaczęła mnie ogarniać jakaś panika. Ogólnie dziwnie, być prawie w samym centrum miasta, a praktycznie jakby w wymarłym świecie :) . Odetchnęłam, kiedy znalazłam ulicę prowadzącą do mostu i z daleka zobaczyłam jeżdżące samochody. Potem pochodziłam jeszcze po moście, poszłam na drugą stronę rzeki i tam też trochę pospacerowałam.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Gdy zaczęło się zbliżać południe, ja już miałam raczej dość. Na domiar złego zrobiłam się bardzo głodna, a wszystko było pozamykane. Wiadomo, rano restauracje jeszcze nie pracują, ale myślę też, że wczorajsze święto spowodowało, że wszystkie lokale otwierano z opóźnieniem. Chcąc niechcąc odwiedziłam McDonalds, gdzie przy kasie dowiedziałam się, że nie można płacić kartą, więc byłam zmuszona szukać jeszcze bankomatu. I nawet wifi nie działało :) . Potem nie miałam już siły na dalsze zwiedzanie, więc wróciłam na lotnisko. Reasumując – w Porto nałożyło się na siebie kilka rzeczy, które uniemożliwiły mi cieszenie się z odwiedzenia tego miasta. Myślę jednak, że kiedyś dam mu drugą szansę.
Muszę jeszcze dodać, że lotnisko w Porto zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Wygodne siedzenia i leżanki, darmowe prysznice, miejsca do ładowania elektroniki na pewno ułatwiają oczekiwanie na samolot. Jedyny minus, że w lotniskowych knajpkach jest bardzo drogo, oczywiście porównując do innych lotnisk.
Tak dobiegała końca moja krótka wyprawa. Czekała mnie jeszcze tylko przesiadka w Dortmundzie, na którą miałam mniej niż godzinę i której się trochę obawiałam, zwłaszcza, że kilka dni wcześniej dostałam sms-a z informacją od Wizzair, ze zalecają stawić się przynajmniej 2,5 godziny przed wylotem. Moje obawy jednak okazały się niepotrzebne, mimo sporej kolejki na security obsługa radziła sobie bardzo sprawnie i drogę do bramki pokonałam ekspresowo – od dotknięcia kołami ziemi do znalezienia się pod bramką z której był odlot trochę ponad 20 minut.


Koniec

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

pawel-muc 19 marca 2016 22:25 Odpowiedz
Porto moje najukochańsze <3
elbe 8 czerwca 2016 00:12 Odpowiedz
Nie mogę się przekonać do Portugalii. Nigdy w niej nie byłem, ale zawsze jak patrzę na zdjęcia z Portugalii to dla mnie jest tam wszędzie średnio, tzn. w innych krajach zawsze widzę miejsca do których chętnie bym pojechał bo mi się podobają. Natomiast w Portugalii wszystko jest takie jakieś ni to ładne, ni ciekawe. Nieciekawy kraj jak dla mnie.Tyle chciałem powiedzieć. Dziękuję za uwagę :)